poniedziałek, 26 lutego 2018

KS. JAN FRANCISZEK Z TRZEPOWA TRZEPOWSKI 1632 - 1671



Ksiądz Jan Franciszek z Trzepowa Trzepowski - ósmy pleban stoczkowski, przez pierwszy rok pobytu w parafii był Komendarzem (administratorem) z nadania Biskupa Płockiego Stanisława Łubieńskiego (ur. 1574, zm. 16 kwietnia 1640). Kapłan ten pełnił swoją funkcję najdłużej ze wszystkich dotychczasowych plebanów, bo prawie 40 lat, jednak czas jego probostwa przypadł na bardzo trudny okres nie tylko dla parafii ale dla całej Rzeczypospolitej. Wiek XVII w historii Polski można określić wiekiem wojen. Na przełomie kilkudziesięciu lat w ich wyniku nasz kraj stracił status mocarstwa. Najdotkliwiej skutki konfliktów z Rosją, Szwecją i Turcją odczuły najbiedniejsze klasy społeczne, a więc chłopi i drobna szlachta, której nie było stać na odbudowę zniszczonych po wojnach folwarków. Skorzystali na tym wielcy posiadacze ziemscy powiększając swoje majątki. Lata walk przyniosły ze sobą również niekorzystne ubytki terytorialne. Z 990 tys. km kwadratowych w roku 1634 pozostało w 1667 roku 733,5 tys. Wojna z Rosją i Potop Szwedzki z 1655 roku przyniosły olbrzymie straty w populacji. Po drugiej połowie XVII wieku wyniosły one blisko 30%. Były spowodowane głównie szerzącymi się epidemiami i działaniami wojennymi. Regres demograficzny przyczynił się w znacznym stopniu do upadku rolnictwa i tym samym do głodu, którego klęska była odczuwalna przez wiele lat. 
W początkowym okresie probostwa księdza Trzepowskiego wojny nie dotykały jeszcze tych okolic ale „worek z nieszczęściami” dotykającymi ludność już się rozwiązał. Były to lata nieurodzajne i niezdrowe. Śmiertelność była wysoka, szczególnie wśród dzieci i osób starszych. Ludzi ogarnął jakiś nieopisany niepokój. Dotychczasowe obyczaje zaczęły upadać, brakowało chęci do pracy, a pocieszenia zaczęto szukać nie jak dotychczas w wierze, ale w kieliszku. Prowadziło to z kolei do postępującego ubóstwa, zwad i awantur, a także coraz powszechniejszych kradzieży. Problemy z alkoholem nie omijały i samego kolatora Marcina Olędzkiego, który zaczął regularnie się upijać. Pleban próbował temu przeciwdziałać ale będąc z natury człowiekiem spokojnym i łagodnym niewiele mógł zrobić. Tak upłynęło lat ponad dwadzieścia. Niestety przyszłość była jeszcze gorsza.
Wojny, które toczyły się na kresach Rzeczypospolitej nie były dotychczas bezpośrednio odczuwane przez mieszkańców Stoczka i okolic. Wszystko zmieniło się w roku 1655 podczas najazdu szwedzkiego. Jak pisze ksiądz Stefan Obłoza w kronice kościelnej: „Oddziały wojsk szwedzkich często przebiegały okolicę, pustoszyły rabunkiem, zabieraniem ostatnich środków do życia, lud gromadnie spędzały, zdatniejszych do wojska swego ciągnęły – opornych śmierć na miejscu spotykała z ich ręki. Gdzie oddział Szwedów przeszedł, tam widziano wsie i miasta popalone, zaledwie gdzieniegdzie widać było chałupkę na wpół rozwaloną. Lud na wieść o Szwedach zbliżających się uciekał do lasu i krył się z życiem – a że to było jesienią i zimą ciężką była ucieczka i ukrycie”.
Czasy były tak ciężkie, że najstarsi ludzie takich nie pamiętali. Szwedzi zmuszali ludność do przysięgi na wierność swemu królowi Karolowi Gustawowi. Prześladowania nie omijały i księży. Pleban z wikarym księdzem Adamem z Łazowa Łazowskim, który opiekował się szkółką, dwukrotnie ukrywali się w lasach Miednickich po dwa tygodnie z małymi przerwami. Opuszczony kościół i plebanię nieznani sprawcy obrabowali, okna i drzwi powyrywali. Kolejne lata przyniosły wprawdzie odwrócenie losów wojny na korzyść Rzeczypospolitej jednak lud nieprędko odczuł poprawę własnego losu. Kto z młodych ocalał szwedzki potop tego Jan Kazimierz wzywał poprzez wici do pospolitego ruszenia w obronie kraju. Na zgliszczach pozostali starcy, kobiety i dzieci. Kogo nie pokonał głód tego zabijały choroby. Oddajmy ponownie głos księdzu Obłozie: „Ludzie dostawali wrzodów w pachwinach, a po tygodniu choroby umierali. Zmarłych lękali się dotykać zdrowi, stąd pochodziła nowa boleść, bo nie było komu grzebać, grzebano wprawdzie choć z trudnością i najczęściej po lasach lub pod krzyżami. Kto mógł uciekał w miejsca gdzie zarazy nie było, a uciekając zatykał nos i usta watą, aby złego powietrza w siebie nie wciągać, tym sposobem uniknąć śmierci. Lud prosty opuszczał domy i w lasach przebywał, w tymczasowych szałasach lub w dołach przykrytych daszkami z drzewa lub gałęziami. Rozrzewniający był widok gdy gromadkami zebrany lud pod krzyżami śpiewał żałośnie płaczliwym głosem „Święty Boże, Święty mocny, Święty a nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami””.
Parafia Stoczkowska została zupełnie zniszczona i w ponad połowie wyludniona. Z ponad dwóch tysięcy dusz przed rokiem 1655 w 1657 pozostało niespełna tysiąc. W Drgiczu pozostało 10 na wpół rozwalających się chałup, w Wielgiem 15 domów, w Stoczku 12, a i w tych niewielu było mieszkańców, Brzózka praktycznie zniknęła z powierzchni ziemi. W Lipkach, które formalnie nie należały do parafii, ale od chwili jej powstania faktycznie tutaj przyjmowano wszystkie posługi religijne - z 27 domów pozostało 7, resztę spalili i zrabowali Szwedzi. Wsie spalone, pola leżały odłogiem, bez uprawy, zaledwie gdzieniegdzie odrobinę zboża lub jarzyn w cokolwiek poruszoną ziemię zasiano. Inwentarza w polu nie było, bo i ten zaraza zabiła. Głód był ciężki. Powołani pod broń nie wracali do domu, a jeśli nawet ktoś wrócił to znękany z oznakami choroby i śmierci. Wielu ocalonych od głodu i zarazy, znękanych nieszczęściem zupełnie zdziczało, trudniło się grabieżą i rabunkiem roznosząc trwogę i powiększając niedolę. Powszechnie brakowało rąk do pracy.
Kres wojen przyniósł lepsze czasy dla ludności. Ustały choroby, przyszły lata urodzajne, życie powoli wracało do normy, niestety nie wszędzie i nie we wszystkim. Pomimo poprawy poziomu życia w zachowaniu ludzi nadal brak było spokoju i odrobiny radości, rany duszy nie mogły się tak szybko zabliźnić. Nieszczęścia nie ominęły kolatora Marcina Olędzkiego. Dziedzic Stoczka całkowicie zniedołężniał. Gospodarstwo jego wskutek rabunków wojsk, nieurodzaju i złego zarządzania znajdowało się w opłakanym stanie. Olędzki zapadł na ciężką chorobę, miewał zwidy i omamy, których bali się domownicy. Żona jego Dorota bardzo przeżywała chorobę męża, który wołał, prosił, złorzeczył aby podano mu gdańskiej wódki, a jeśli jej dostał zasypiał i majaczył we śnie. Wycieńczony chorobą zmarł w październiku 1659 roku. Pochowano go tradycyjnie w kościele pod prezbiterium. Zostawił czworo dorosłych dzieci, dwóch synów Jana i Stefana oraz dwie córki Barbarę i Dorotę. Syn Jan, który wyruszył na wojnę nigdy nie powrócił. Gospodarstwo po ojcu objął więc Stefan, który razem z matką Dorotą z Adamowskich zarządzał majątkiem. Bratową wspierał czasami mieszkający w Stoczku staruszek Mikołaj Olędzki, ale on również wkrótce zmarł. Rodzina Olędzkich nigdy już nie wróciła do zamożności.
Wojny nie oszczędzały i majątku kościelnego. Ksiądz Trzepowski jak mógł tak ogarnął kościół i zabudowania plebańskie ale możliwości przy powszechnie panującej biedzie były niewielkie. Nabożeństwa odprawiano regularnie, a i lud przytłoczony nieszczęściami szukał pocieszenia w wierze. W roku 1670 ksiądz Trzepowski podupadł mocno na zdrowiu. W wypełnianiu obowiązków kościelnych wspierał go nowy altarzysta (wikary) ksiądz Szymon Kikolski, który nie wiadomo w jakich okolicznościach trafił do Stoczka w miejsce księdza Adama z Łazowa Łazowskiego. Ksiądz Jan Franciszek z Trzepowa Trzepowski - ósmy pleban stoczkowski zmarł ostatecznie po długiej i ciężkiej chorobie w lipcu 1671 roku. Po jego śmierci posługi kapłańskie spełniał przez kilka miesięcy ksiądz Szymon Kikolski, gdyż z powodu niedostatku kapłanów nie było kandydata do objęcia parafii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz