wtorek, 7 listopada 2017

KS. GASPAR PILICHOWSKI 1573 - 1583

Wkrótce po śmierci księdza Mikołaja Kudelskiego w listopadzie 1573 roku kolator wręczył prezentę altarzyście księdzu Gasparowi Pilichowskiemu (Gaspar to imię pochodzenia perskiego – polski odpowiednik Kacper). W sześć miesięcy później ksiądz Pilichowski został oficjalnie instalowany przez miejscowego Dziekana na czwartego plebana w Stoczku. Relacje między nowym plebanem a kolatorem układały się od początku bardzo dobrze. Kolator w każdą niedzielę i święta zapraszał proboszcza do swego domu na obiad, a podczas odpustów gościł całe przybyłe z okolicy duchowieństwo, czasami nawet po kilkunastu księży. Odpusty obchodzono uroczyście i według określonego porządku. W tym uroczystym dniu mszę świętą odprawiał przybyły Dziekan lub Vice Dziekan.
Po skończonych nieszporach przyjęty był zwyczaj uczestnictwa w „ochotach ludowych”, które odbywały się w karczmach czyli domach gościnnych. Karczmy w owych czasach istniały w każdej wsi, a w większych było ich po kilka. Nie wiemy dokładnie ile było ich w końcu XVI wieku w Stoczku, ale w kolejnych stuleciach źródła mówią o trzech: jednej należącej do właścicieli Stoczka, drugiej dziedziców miedzeńskich i trzeciej plebańskiej. Wtedy nie były jeszcze prowadzone przez Żydów, jak to miało miejsce w czasach późniejszych, gdyż było ich jeszcze niewielu i do tak zyskownego zajęcia ich nie dopuszczano. Zabawy odbywały się spokojnie, bez awantur i pijaństwa. Starsi gawędzili między sobą o dawniejszych czasach i obecnych ważniejszych zdarzeniach, młodzi tańczyli lub brali udział w ówczesnych grach i zabawach. Znana była już wówczas gorzałka, ale stosowano ją tylko w formie leczniczej w czasie choroby bądź niemocy. W karczmach serwowano głównie piwo owsiane i jęczmienne, które czasami przyprawiano i podawano na gorąco. Używano też miodu, który pozyskiwano w dużych ilościach, gdyż pszczelarstwo było bardzo dochodowe i szeroko rozpowszechnione.
Historia powstania Stoczka, który początkowo nosił nazwę Miednik związana jest nieodłącznie z miodobraniem. Wspominany już wielokrotnie Tomasz Szczechura[1] tak opisuje ówczesne bartnictwo na sąsiedniej ziemi sadowieńskiej: „Ważną gałęzią gospodarki leśnej było wówczas bartnictwo. Puszcza sadowieńska była miodna, co stanowiło jej bogactwo i powinno dawać znaczne dochody. Miód w owych czasach miał inne znaczenie niż dziś, kiedy uważamy go niemal za lekarstwo i smakołyk. Nie było wtedy cukru, więc miodem w stanie naturalnym słodziło się potrawy. W drodze fermentacji wyrabiano miód do picia - poszukiwany napój alkoholowy. Również wosk był cennym towarem. Wprawdzie chłopi oświetlali swe chaty łuczywem, czyli smolnymi drzazgami spalanymi w kominie, ale kościoły i pańskie dwory potrzebowały świec woskowych. Także niektórzy rzemieślnicy zużywali pewne ilości wosku. Początkowo tylko książęta udzielali zezwolenia na zakładanie barci po lasach i tylko im bartnicy składali daniny z miodu i wosku. Z czasem magnaci i szlachta wymogli, że książęta zrzekali się dochodu z bartnictwa i odstępowali go właścicielom lasów. Każdy bartnik miał przydzielony odpowiedni obszar lasu, na którym zakładał barcie i hodował pszczoły. W tym celu dobierał odpowiednio grube drzewa, sosny lub dęby. Przy pomocy „leziwa”, to jest sznurów i ławeczki, wspinał się na wybrany pień o kilka metrów nad ziemię. Tu przy pomocy siekiery i odpowiednich dłut, zwanych „pieszniami”, drążył potrzebnej wielkości dziuplę, czyli „dział” barć, jak wtedy mówiono. Potem rozsmarowywał w niej miód, aby przywabić rój pszczelny. Po osadzeniu roju w barci zabezpieczał ją przez zawieszenie odpowiedniego kloca poniżej otworu, aby nie mógł dostać się do niej niedźwiedź. Bartnik opiekował się stale swymi barciami i w stosownym czasie podbierał miód. Jedna barć dawała około 10 do 12 litrów miodu. Miód mierzono wówczas na tak zwane „rączki”, jedna rączka to około 50 litrów miodu (75 kg). Każda barć była opatrzona znakiem własności, za niszczenie lub podbieranie cudzych barci groziły szczególnie surowe kary. Hodowla pszczół w barciach rozrzuconych po puszczy była uciążliwa i wymagała fachowych umiejętności. Bartnikom jednak powodziło się nieźle, lepiej niż innym kategoriom ludności wiejskiej. Prócz głównego zajęcia, jakim było bartnictwo, mogli prowadzić własne mniejsze gospodarstwo, przede wszystkim hodowlane. W tamtych czasach mogli oni bez ograniczeń korzystać z pastwiska, bartnicy użytkowali też wydzielone im łąki, a niekiedy kawałki pola. Po złożeniu daniny z miodu reszta jego szła na sprzedaż. Wieś jednak go nie spożywała, był dla niej zbyt drogi”.
Koniec wieku XVI zwanego Wiekiem Złotym dla mieszkańców Stoczka i całego Mazowsza a zwłaszcza chłopów nie był jednak łatwy. Domy były małe z niewielkimi okienkami a podłoga ubijana z gliny. Brak opieki lekarskiej wpływał na wysoką śmiertelność wśród dzieci i krótki okres życia. W chorobach najczęściej stosowało się upuszczanie krwi, używano domowych ziół na których się znano, smarowano różnymi tłuszczami, przystawiano bańki. W pewnych dolegliwościach podawano gorzałkę z pieprzem lub tłuszczem albo nacierano nią ciało z dodatkiem różnych ziół. Praktykowano zamawianie i odczynianie uroków. Większość ludzi umierała w wieku 30 - 50 lat.

Choć ludzie żyli stosunkowo krótko to i tutaj zdarzały się wyjątki. Jednym z nich była osoba Stanisława Olędzkiego właściciela Stoczka i kolatora. Jak pisałem wcześniej około roku 1555 ze względu na podeszły już wiek przekazał zarząd nad dobrami swemu synowi Janowi. Sam zajął się uprawą drzew i ziół, którymi starał się leczyć kmieci. Codziennie uczęszczał do kościoła na mszę świętą. Był powszechnie szanowany, a przez poddanych nazywany „Jego Mością Starszym Panem”. Pod koniec stycznia 1575 roku po tygodniowej chorobie Stanisław Olędzki zmarł w wieku 85 lat. Syn uczcił go pięknym pogrzebem w obecności licznej szlachty i duchowieństwa. Został pogrzebany w kościele pod wielkim ołtarzem obok szczątków Stanisława Wąsowskiego i stoczkowskich plebanów.
W roku śmierci kolatora pleban otrzymał pomocnika altarzystę księdza Stanisława Obryckiego z Obrytego słynnego mówcę. Pleban i altarzysta od początku żyli w dobrej komitywie, zgodzie i spokoju. Wikaremu pod szczególną opiekę przypadła szkółka. Dzisiaj mamy niewiele wiadomościami o ówczesnej szkole w Stoczku. Zapewne jak każda szkoła parafialna była ona zależna całkowicie od proboszcza. Do szkółki uczęszczali tylko chłopcy. Uczyli się przede wszystkim zasad wiary, umiejętności służenia do mszy i pomocy w innych obrzędach kościelnych, śpiewu kościelnego, początków języka łacińskiego, w tym również czytania i pisania po łacinie. Dla ich rodziców wielką radością i zaszczytem było obserwowanie swoich dzieci posługujących do mszy świętej. Kolator corocznie fundował dla nich po kilka amarantowych pelerynek, tak że z czasem było ich około trzydzieści. W tym czasie w Stoczku było wielu ludzi „edukowanych”, tzn. umiało pisać i czytać. Kilkunastu rozumiało dobrze po łacinie. Dziedzic i pleban posługiwali się nimi w załatwianiu różnych spraw. 

W roku 1583 ksiądz Pilichowski coraz częściej cierpiał na artretyzm. Wszelkie próby pomocy nacierania ani zioła nie pomagały. Pod koniec tegoż roku zmarł. Pozostawił po sobie jak najlepsze wspomnienia będąc za życia człowiekiem cichym i pobożnym. Pod koniec jego pasterzowania ludność w parafii znacznie wzrosła i dochodziła do dwóch tysięcy.




[1] Tomasz Szczechura.”Nad Bugiem, Ugoszczą, Wilączą. Z przeszłości regionu sadowieńskiego” .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz