czwartek, 16 listopada 2017

KS. STANISŁAW Z OBRYTEGO OBRYCKI 1583 – 1605



Po śmierci księdza Gaspara Pilichowskiego pod koniec roku 1583 kolator Jan Olędzki dał prezentę na probostwo wikaremu czyli altarzyście. Po około pięciu miesiącach ksiądz Stanisław z Obrytego Obrycki został instalowany przez miejscowego dziekana na piątego plebana w Stoczku.
W tym miejscu warto pokrótce wyjaśnić sięgając do wikipedii[1] dlaczego ksiądz używał oprócz imienia i nazwiska również nazwy rodzinnej posiadłości. Dzisiaj nie możemy wyobrazić sobie człowieka bez nazwiska dziedzicznego, t.j. przechodzącego z ojca na syna, w formie niezmienionej. A jednak w Europie nazwiska te upowszechniły się dopiero w XV w., a utrwaliły w następnym. Przedtem każdy wymieniał tylko imię chrzestne i miejsce urodzenia. Szlachcic obok imienia wymieniał herb, włość swoją lub zamek. Naruszewicz w „Historyi narodu polskiego“ powiada: „Starożytni Polacy nazywali się najprzód od herbów, np. Ciołek, Jastrzębiec etc, powtóre od wiosek, np. Piotr z Chodźca, z Zakliczyna, po trzecie od imion ojcowskich (jak dotąd Rusini), np. Jan Janowic, Witek Bieniewic, t. j. syn Bieniasza (Benedykta)“. Niektóre nazwiska rodowe potworzyły się z dawnych imion polsko-słowiańskieh, np. Chwalibóg, Wszebor. Obok nazwisk dziedzicznych, wielu miało „przydomek“ lub „przezwisko“, może starsze od „nazwiska“ i powszechnie przez lud używane. Przezwiskiem jest przezwanie jednego człowieka przez ogół od jakiegoś jego wybitnego przymiotu, wady, cechy, kalectwa, pochodzenia, rzemiosła, dziwactwa, przyzwyczajenia lub ubioru. Bolesława I z powodu bohaterskiej jego waleczności przezwano „Chrobrym“. Bolesława III (jego pra-prawnuka), który od wrzodu miał skrzywione usta, przezwano „Krzywoustym“. Przezwiska dawano w Polsce zarówno książętom, jak dygnitarzom, szlachcie, kmieciom i najuboższym pachołkom. Dla tych, którzy nie mieli herbów ani dziedzicznej ziemi, przezwiska były potrzebą praktyczną życia codziennego, a w czasach, w których zwyczaj ogólny zastępował prawo, nic dziwnego, że przezwiska ludzi zapisywano w urzędowych dokumentach, jako ich nazwiska: Najstarsze podobne nazwy z dokumentów polskich pochodzą z XI, XII i XIII wieku. Długosz podaje, że w Polsce za czasów Władysława Jagiełły nastał zwyczaj tworzenia nazwisk od posiadłości, t.j. przez dodanie końcówki przymiotnikowej ski lub cki. Proces przyjmowania nazwisk przez polską szlachtę trwał przez wiek XV aż do wieku XVI. Służyły one identyfikacji osoby, określały jej pozycję w hierarchii społecznej, wskazywały na jej szlacheckie pochodzenie. Jednak już w wieku XVII nastała moda na tego typu nazwiska. Zaczęli przybierać je ludzie z innych stanów dla dodania sobie powagi, zyskania prestiżu. Wszystko to sprawiło, że nazwiska zakończone na -ski, -cki utraciły swoją szlacheckość. Najpóźniej, bo od końca wieku XVII aż do wieku XIX, nazwiska przyjmowali chłopi. Czynili to pod wpływem nakazów administracyjnych, później zmuszani przez władze państw zaborczych.
Wróćmy jednak do naszego plebana. Ksiądz Obrycki objął parafię w czasach powszechnej zamożności. Urodzaje były dobre, chowano liczny inwentarz, kwitło sadownictwo, w każdej prawie zagrodzie było po kilka pni pszczół. Domy kmieci utrzymywano w dobrym stanie a lud był zadowolony i wesoły. Należności plebanowi i kościołowi powszechnie oddawano. Ksiądz Stanisław odznaczał się dobrocią serca i wyrozumiałością, co z czasem zaczęto wykorzystywać zalegając w spłacaniu różnych danin. Pleban początkowo nie reagował licząc, że sami zrozumieją swój błąd. Problem jednak się nasilał a za uszczuplaniem funduszy kościelnych zaczęto zaniedbywać obowiązki religijne. W końcu pleban wyznaczył trzem osobom publiczną pokutę w kościele, ale po ich prośbach odstąpił od tej kary udzielając tylko surowej nagany. Zaczął też z ambony wytykać błędy i zaniedbania w kolejnych żarliwych kazaniach. To w końcu poskutkowało i wielu się opamiętało.
Ważnym wydarzeniem dla Stoczka i parafii był remont i rozbudowa kościoła, który mając prawie 70 lat tego wymagał. W ramach remontu wymieniono słomiany dach na pokryty deskami, naprawiono liczne uszkodzenia, wybielono wnętrza oraz dobudowano zakrystię, która wcześniej mieściła się za wielkim ołtarzem. Wydarzenie to zrodziło u plebana i kolatora pomysł, aby uświetnić tak poważne dzieło. Naradziwszy się z co znaczniejszymi mieszkańcami postanowili prosić Biskupa Piotra Dunina Wolskiego o przybycie do Stoczka i konsekrację wyremontowanej świątyni. Ksiądz biskup sam przybyć nie mógł z racji złego stanu zdrowia (zmarł 20 sierpnia 1590 r.), ale wydelegował w swoim imieniu sufragana księdza Biskupa Stanisława Brzozowskiego. Biskup przybył do Stoczka 20 czerwca 1590 roku z Kamieńczyka. Było to wielkie wydarzenie, na które przybyło wielu duchownych, okolicznej szlachty, a także lud z całej parafii. Uroczystość otworzył pleban, który w mowie łacińskiej przywitał dostojnego gościa oraz wszystkich zebranych. Ksiądz biskup podczas trzydniowego pobytu dokonał konsekracji kościoła i udzielił bierzmowania. Przed odjazdem wygłosił do każdego stanu oddzielnie mowę pożegnalną, która poruszyła serca wiernych. Na koniec pobłogosławił wszystkich parafian, dla których ogromnym przeżyciem było samo zobaczenie po raz pierwszy w życiu biskupa. Wizyta duszpasterska miała bardzo pozytywny wpływ na mieszkańców, gdyż wcześniejsze problemy z dziesięciną i wypełnianiem obowiązków kościelnych zniknęły jak ręką odjął.
Ksiądz Stefan Obłoza w kronice kościelnej opisuje ciekawą historię pewnego medyka - niemca, który w tych czasach trafił do Stoczka. Otóż dziedzic Jan Olędzki wraz z Panem Wodyńskim właścicielem dóbr miedzeńskich w roku 1591 wysłali zboże do Gdańska[2]. W drodze powrotnej sprowadzono do Stoczka z Torunia medyka dla Jana Olędzkiego, który od dłuższego już czasu chorował, Niemca Henryka Gundela. Był to podobno sławny w całym Toruniu uczony i biegły w sztuce medycznej człowiek, a ponadto pierwszy medyk jaki kiedykolwiek mieszkał w Stoczku, stąd wzbudzał ogromne zainteresowanie. Zainteresowanie to czasami obracało się przeciwko niemu. Pewnego razu kiedy wracał z Miedznej (Pan Wodyński wzywał go do chorej matki) chłopcy pasący bydło koło Kozołup widząc dziwnie ubranego człowieka zaczęli się z niego naśmiewać, krzycząc za nim „kundel, kundel”. Obrażony Gundel zaniósł skargę do dworu, chłopców wezwano do Miedznej i wyćwiczono rózgami. Różnie też wiodło się onemu Gundlowi w sztuce medycznej. Leczył on kolatora Jana Olędzkiego różnymi ziołami i proszkami, kiedy to nie pomagało upuszczał krwi, ale przynosiło to ulgę tylko na krótko. Stan zdrowia dziedzica nie poprawiał się. Gundel nie odnosił też wielkich sukcesów w leczeniu włościan, a pracy miał niemało gdyż w roku 1592 okolice Stoczka nawiedziła epidemia morowego powietrza, która spowodowała śmierć wielu ludzi, szczególnie dzieci i osób starszych. Ksiądz Obłoza podaje, że w Wielicznej nad stróżką w niewielkiej chatce mieszkał niejaki Paweł Koziłeb, któremu pomimo zapewnień medyka i różnych jego zabiegów jak nacierania ziołami, upuszczanie krwi, podawanie mikstur, zmarły wszystkie dzieci. Drugi opisany przypadek również miał miejsce w Wielicznie, niedaleko poprzedniego mieszkał Wawrzyniec Kozibok, który również stracił wszystkie dzieci, pomimo że Gundel zapewniał, że w tej rodzinie nikt nie umrze. Wkrótce zmarł też i sam ojciec. Sława medyka mocno na tym ucierpiała, ale na szczęście dla niego matka Pana Wodyńskiego wyzdrowiała, co uratowało jego wizerunek. 
W roku 1595 pomimo zabiegów i starań medyka zmarł kolator i właściciel Stoczka Jan Olędzki. Pochowano go jak i jego poprzedników pod prezbiterium. Był podobnie jak jego ojciec członkiem powszechnie szanowanym. Wdowa przekazała gospodarstwo najstarszemu synowi Marcinowi. Sama wraz z młodszymi dziećmi przeniosła się z dworu zlokalizowanego przy końcu wsi nad rzeką Ugoszcz do starego dworku po Stanisławie Wąsowskim, stojącego przy drodze do Miedznej. Prowadziła też własne niewielkie gospodarstwo.
Pleban Stoczkowski ksiądz Stanisław bardzo przeżył śmierć kolatora. Przygnębiony rozchorował się i przeleżał w łóżku cały miesiąc. Pod koniec roku 1602 Pani Olędzka wraz z synem Marcinem dała prezentę na altarię stoczkowską księdzu Leonardowi Noskowskiemu, który wkrótce przybył do Stoczka. Pleban miał więc pomoc w wypełnianiu wielu obowiązków. Ksiądz Obrycki był kapłanem bardzo cenionym przez Biskupa Wojciecha Baranowskiego, który proponował mu objęcie innych, bogatszych parafii jednak pleban zawsze odmawiał.
Ksiądz Stanisław z Obrytego Obrycki piąty pleban stoczkowski zmarł po długiej i ciężkiej chorobie w roku 1605. Pozostawił parafię w bardzo dobrym stanie moralnym, pamiętał o szkole, dbał o kościół ale własne gospodarstwo pozostawił w nienajlepszej kondycji.

   


[1] https://pl.wikisource.org/wiki/Encyklopedia_staropolska/Nazwiska_ludzi

[2] Handel zbożem rozkwitł na przełomie XV i XVI w i stanowił ważne źródło dochodu oraz przyczynił się do rozwoju folwarków. Po uciążliwej, trzynastoletniej wojnie z Krzyżakami król Kazimierz Jagiellończyk przyłączył do Polski w 1466 r. Pomorze Gdańskie, co otworzyło dla handlu polskiego wolną drogę na północ, ku Gdańskowi. Polska stała się głównym eksporterem zboża na zachód Europy. Gdańsk kontrolując morski szlak Bałtyku panował niepodzielnie również nad Wisłą, najtańszą i najlepszą z dróg masowego dowozu towarów. Z Podlasia i Mazowsza towary spławiano do Gdańska Bugiem, Narwią i Wisłą, a przypuszczać należy, że w XV w. również żeglownym jeszcze wtedy Liwcem. Do przewozu używano dużych szkut (komięg) żaglowych. Podróż trwała ok. 9 tygodni.
 

wtorek, 7 listopada 2017

KS. GASPAR PILICHOWSKI 1573 - 1583

Wkrótce po śmierci księdza Mikołaja Kudelskiego w listopadzie 1573 roku kolator wręczył prezentę altarzyście księdzu Gasparowi Pilichowskiemu (Gaspar to imię pochodzenia perskiego – polski odpowiednik Kacper). W sześć miesięcy później ksiądz Pilichowski został oficjalnie instalowany przez miejscowego Dziekana na czwartego plebana w Stoczku. Relacje między nowym plebanem a kolatorem układały się od początku bardzo dobrze. Kolator w każdą niedzielę i święta zapraszał proboszcza do swego domu na obiad, a podczas odpustów gościł całe przybyłe z okolicy duchowieństwo, czasami nawet po kilkunastu księży. Odpusty obchodzono uroczyście i według określonego porządku. W tym uroczystym dniu mszę świętą odprawiał przybyły Dziekan lub Vice Dziekan.
Po skończonych nieszporach przyjęty był zwyczaj uczestnictwa w „ochotach ludowych”, które odbywały się w karczmach czyli domach gościnnych. Karczmy w owych czasach istniały w każdej wsi, a w większych było ich po kilka. Nie wiemy dokładnie ile było ich w końcu XVI wieku w Stoczku, ale w kolejnych stuleciach źródła mówią o trzech: jednej należącej do właścicieli Stoczka, drugiej dziedziców miedzeńskich i trzeciej plebańskiej. Wtedy nie były jeszcze prowadzone przez Żydów, jak to miało miejsce w czasach późniejszych, gdyż było ich jeszcze niewielu i do tak zyskownego zajęcia ich nie dopuszczano. Zabawy odbywały się spokojnie, bez awantur i pijaństwa. Starsi gawędzili między sobą o dawniejszych czasach i obecnych ważniejszych zdarzeniach, młodzi tańczyli lub brali udział w ówczesnych grach i zabawach. Znana była już wówczas gorzałka, ale stosowano ją tylko w formie leczniczej w czasie choroby bądź niemocy. W karczmach serwowano głównie piwo owsiane i jęczmienne, które czasami przyprawiano i podawano na gorąco. Używano też miodu, który pozyskiwano w dużych ilościach, gdyż pszczelarstwo było bardzo dochodowe i szeroko rozpowszechnione.
Historia powstania Stoczka, który początkowo nosił nazwę Miednik związana jest nieodłącznie z miodobraniem. Wspominany już wielokrotnie Tomasz Szczechura[1] tak opisuje ówczesne bartnictwo na sąsiedniej ziemi sadowieńskiej: „Ważną gałęzią gospodarki leśnej było wówczas bartnictwo. Puszcza sadowieńska była miodna, co stanowiło jej bogactwo i powinno dawać znaczne dochody. Miód w owych czasach miał inne znaczenie niż dziś, kiedy uważamy go niemal za lekarstwo i smakołyk. Nie było wtedy cukru, więc miodem w stanie naturalnym słodziło się potrawy. W drodze fermentacji wyrabiano miód do picia - poszukiwany napój alkoholowy. Również wosk był cennym towarem. Wprawdzie chłopi oświetlali swe chaty łuczywem, czyli smolnymi drzazgami spalanymi w kominie, ale kościoły i pańskie dwory potrzebowały świec woskowych. Także niektórzy rzemieślnicy zużywali pewne ilości wosku. Początkowo tylko książęta udzielali zezwolenia na zakładanie barci po lasach i tylko im bartnicy składali daniny z miodu i wosku. Z czasem magnaci i szlachta wymogli, że książęta zrzekali się dochodu z bartnictwa i odstępowali go właścicielom lasów. Każdy bartnik miał przydzielony odpowiedni obszar lasu, na którym zakładał barcie i hodował pszczoły. W tym celu dobierał odpowiednio grube drzewa, sosny lub dęby. Przy pomocy „leziwa”, to jest sznurów i ławeczki, wspinał się na wybrany pień o kilka metrów nad ziemię. Tu przy pomocy siekiery i odpowiednich dłut, zwanych „pieszniami”, drążył potrzebnej wielkości dziuplę, czyli „dział” barć, jak wtedy mówiono. Potem rozsmarowywał w niej miód, aby przywabić rój pszczelny. Po osadzeniu roju w barci zabezpieczał ją przez zawieszenie odpowiedniego kloca poniżej otworu, aby nie mógł dostać się do niej niedźwiedź. Bartnik opiekował się stale swymi barciami i w stosownym czasie podbierał miód. Jedna barć dawała około 10 do 12 litrów miodu. Miód mierzono wówczas na tak zwane „rączki”, jedna rączka to około 50 litrów miodu (75 kg). Każda barć była opatrzona znakiem własności, za niszczenie lub podbieranie cudzych barci groziły szczególnie surowe kary. Hodowla pszczół w barciach rozrzuconych po puszczy była uciążliwa i wymagała fachowych umiejętności. Bartnikom jednak powodziło się nieźle, lepiej niż innym kategoriom ludności wiejskiej. Prócz głównego zajęcia, jakim było bartnictwo, mogli prowadzić własne mniejsze gospodarstwo, przede wszystkim hodowlane. W tamtych czasach mogli oni bez ograniczeń korzystać z pastwiska, bartnicy użytkowali też wydzielone im łąki, a niekiedy kawałki pola. Po złożeniu daniny z miodu reszta jego szła na sprzedaż. Wieś jednak go nie spożywała, był dla niej zbyt drogi”.
Koniec wieku XVI zwanego Wiekiem Złotym dla mieszkańców Stoczka i całego Mazowsza a zwłaszcza chłopów nie był jednak łatwy. Domy były małe z niewielkimi okienkami a podłoga ubijana z gliny. Brak opieki lekarskiej wpływał na wysoką śmiertelność wśród dzieci i krótki okres życia. W chorobach najczęściej stosowało się upuszczanie krwi, używano domowych ziół na których się znano, smarowano różnymi tłuszczami, przystawiano bańki. W pewnych dolegliwościach podawano gorzałkę z pieprzem lub tłuszczem albo nacierano nią ciało z dodatkiem różnych ziół. Praktykowano zamawianie i odczynianie uroków. Większość ludzi umierała w wieku 30 - 50 lat.

Choć ludzie żyli stosunkowo krótko to i tutaj zdarzały się wyjątki. Jednym z nich była osoba Stanisława Olędzkiego właściciela Stoczka i kolatora. Jak pisałem wcześniej około roku 1555 ze względu na podeszły już wiek przekazał zarząd nad dobrami swemu synowi Janowi. Sam zajął się uprawą drzew i ziół, którymi starał się leczyć kmieci. Codziennie uczęszczał do kościoła na mszę świętą. Był powszechnie szanowany, a przez poddanych nazywany „Jego Mością Starszym Panem”. Pod koniec stycznia 1575 roku po tygodniowej chorobie Stanisław Olędzki zmarł w wieku 85 lat. Syn uczcił go pięknym pogrzebem w obecności licznej szlachty i duchowieństwa. Został pogrzebany w kościele pod wielkim ołtarzem obok szczątków Stanisława Wąsowskiego i stoczkowskich plebanów.
W roku śmierci kolatora pleban otrzymał pomocnika altarzystę księdza Stanisława Obryckiego z Obrytego słynnego mówcę. Pleban i altarzysta od początku żyli w dobrej komitywie, zgodzie i spokoju. Wikaremu pod szczególną opiekę przypadła szkółka. Dzisiaj mamy niewiele wiadomościami o ówczesnej szkole w Stoczku. Zapewne jak każda szkoła parafialna była ona zależna całkowicie od proboszcza. Do szkółki uczęszczali tylko chłopcy. Uczyli się przede wszystkim zasad wiary, umiejętności służenia do mszy i pomocy w innych obrzędach kościelnych, śpiewu kościelnego, początków języka łacińskiego, w tym również czytania i pisania po łacinie. Dla ich rodziców wielką radością i zaszczytem było obserwowanie swoich dzieci posługujących do mszy świętej. Kolator corocznie fundował dla nich po kilka amarantowych pelerynek, tak że z czasem było ich około trzydzieści. W tym czasie w Stoczku było wielu ludzi „edukowanych”, tzn. umiało pisać i czytać. Kilkunastu rozumiało dobrze po łacinie. Dziedzic i pleban posługiwali się nimi w załatwianiu różnych spraw. 

W roku 1583 ksiądz Pilichowski coraz częściej cierpiał na artretyzm. Wszelkie próby pomocy nacierania ani zioła nie pomagały. Pod koniec tegoż roku zmarł. Pozostawił po sobie jak najlepsze wspomnienia będąc za życia człowiekiem cichym i pobożnym. Pod koniec jego pasterzowania ludność w parafii znacznie wzrosła i dochodziła do dwóch tysięcy.




[1] Tomasz Szczechura.”Nad Bugiem, Ugoszczą, Wilączą. Z przeszłości regionu sadowieńskiego” .