"Quem di diligunt, adolescens moritur"czyli:wybrańcy bogów umierają młodo
W roku 2018 przypada jakże ważna setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, jednak wydarzenia lat 1914-1918 które w konsekwencji dały naszemu narodowi wolność poprzedzały zrywy powstańcze 1830 i 1863 roku. Powstania listopadowe i styczniowe, chociaż krwawo stłumione przez zaborców, rozbudziły jednak dążenia niepodległościowe, przygotowując grunt do powstania II Rzeczypospolitej. Jak każde wielkie wydarzenia miały swoje wielkie postacie, które je kształtowały. Pośród elit powstania styczniowego, gdyż tego okresu dotyczy niniejsze opracowanie, warto na wstępie wymienić postaci, które owym powstaniem kierowały, czyli tzw. dyktatorów, którymi byli kolejno: Ludwik Mierosławski, Marian Langiewicz oraz Romuald Traugutt. Wielkie te osobowości nie mogłyby jednak wypełnić swojej roli bez tysięcy często anonimowych cichych bohaterów, ryzykujących własnym życiem i zdrowiem dla sprawy narodowej. Artykuł powyższy chciałbym poświęcić kilku z takich ludzi - uczestnikom powstania styczniowego pochodzącym z okolic Stoczka. Opisując tragiczne losy tych postaci chciałem przybliżyć moim czytelnikom fragment nieznanej wśród mieszkańców lokalnej historii. Celem niniejszego opracowania było również oddanie w ten sposób hołdu poległym, którzy "bitwy nie wygrali, ale odnieśli zwycięstwo moralne".
Powstanie styczniowe które wybuchło 155 lat temu, 22 stycznia 1863 r. Manifestem Tymczasowego Rządu Narodowego rozpoczęło największy w XIX w. polski zryw narodowy. Pochłonęło ono kilkadziesiąt tysięcy ofiar (władze carskie skazały na śmierć co najmniej 669 osób, a na zesłanie przynajmniej 38 tysięcy) i w ogromnym stopniu wpłynęło na dążenia niepodległościowe następnych pokoleń. Na terenie powiatu węgrowskiego stoczono jedną z największych bitew powstania - Bitwę pod Węgrowem. Był on też areną wielu mniejszych potyczek. W literaturze dotyczącej tego okresu trudno jednak odnaleźć nazwiska powstańców pochodzących ze Stoczka i okolic, chociaż niewątpliwie tacy byli. Arkadiusz Kołodziejczyk w książce "Węgrów, dzieje miasta i okolic"[1] wymienia trzy takie osoby, byli to:
- Kamiński Jakub, chłop posiadający dom i ziemię (katolik) z Golicynowa (od aut. obecnie Gruszczyno) lat 33, żonaty ojciec trojga dzieci - aresztowany 9.IV.1864 roku w Węgrowie za ukrywanie podejrzanych osób, w dniu 7.VIII.1864 roku zesłany na roboty w głąb Rosji, 14 sierpnia odesłany do Warszawy.
- Paluszek Jan, chłop z Wielgiego bez majątku, lat 20, kawaler - aresztowany 13.II.1864 roku w Wielgiem. W dniu 5.IV.1864 roku zwolniony.
- Dzieciątko Jan, chłop ze Drgicza, lat 24, kawaler - pojmany przez chłopów z bronią w ręku na polach wsi Orzeszówka pod Miedzną 2 I 1865 roku. Należał do oddziału księdza Brzózki. Skazany na 8 lat katorgi w jednej z twierdz syberyjskich. Po wywiezieniu na Syberię o dalszych losach nic nie wiadomo, prawdopodobnie do kraju nie powrócił.
W ostatnich dniach dzięki uprzejmości dra Mirosława Roguskiego, który udostępnił mi swój referat "Udział drobnej szlachty z powiatu węgrowskiego w powstaniu styczniowym. Tradycje powstańcze w okolicach Sokołowa i Węgrowa" dowiedziałem się o jeszcze jednej barwnej i tragicznej postaci - Kazimierzu Lipce Wszołczyku z Lipek. Zapewne lista ta nie wyczerpuje wszystkich nazwisk powstańców, być może najnowsze badania archiwistów i historyków poszerzą dotychczasową wiedzę z tego okresu. Ważną informację co do wpływu parafii stoczkowskiej na postrzeganie powstania podaje Ksiądz Stefan Obłoza w kronice kościelnej[2], przytaczając nastawienie księdza Jana Lipki, ówczesnego proboszcza Parafii Stoczek:
"Ks. Lipka rozruchom które wydarzyły się w r. 1863 w kraju , był nieprzychylny - bo wiedział że one nieszczęście sprowadzą - parafijan ostrzegał, dlatego też ofiar tu mało było w ludziach".
Postawa księdza Lipki, niewątpliwego autorytetu dla parafian oraz prześladowania zaborców mogły rzeczywiście zniechęcać do zasilania szeregów powstańczych. Tym bardziej należy docenić postawę wymienionych wcześniej postaci. O ile o pierwszych dwóch z wymienionych nie wiemy praktycznie nic więcej to losy Jana Dzieciątki i Kazimierza Lipki Wszołczyka opiszę dokładniej.
JAN DZIECIĄTKO
Nazwisko Jana Dzieciątko, związanego z oddziałem powstańczym księdza Brzózki, pojawiało się w literaturze powstańczej, jednak szersza wiedza o tej ciekawej postaci nie była dostępna. Brak jest akt metrykalnych Parafii Stoczek z 1840 roku, kiedy urodził się przyszły powstaniec. Nie wiemy też kiedy i w jakich okolicznościach dołączył do powstania oraz kiedy znalazł się w oddziale księdza Brzózki. Pierwsze informacje o działalności powstańczej znajdujemy w wydanej przez Archiwum Państwowe w Siedlcach książce Bogusława Niemirki "Ksiądz Stanisław Brzóska - ostatni dowódca Powstania Styczniowego w 150 rocznicę śmierci". Autor na podstawie najnowszych badań archiwalnych odsłania wiele ciekawych i nieznanych dotąd faktów. Pierwsze wzmianki o bohaterze niniejszego opracowania dotyczą 1864 roku i opowiadają historię oddziału księdza Brzóski.
Oddział powstańczy księdza Brzózki ukrywający się w środku lata 1864 roku na niedostępnej wyspie wśród bagien Jaty (powiat Łukowski) w wyniku zaangażowania w obławy coraz większych sił rosyjskich przeniósł się w okolice Seroczyna i Latowicza. Tam połączył się z inną grupą powstańców dowodzoną przez 20-letniego Pawła Ługowskiego, który oddał się pod rozkazy Brzózki. W końcu września 40 osobowy już oddział wrócił do starych obozowisk w lasach Jaty. Powstańcy mogli ukrywać się jeszcze długo, ale dla 4O-osobowego oddziału zaczęło brakować prowiantu i musieli wyjść do okolicznych wsi. Nie uszło to uwagi Rosjan. Jak pisze Bogusław Niemirka[3].
"W efekcie gen. Maniukin szybko postawił wojska w stan gotowości. W lasy jackie ruszyły zmasowane obławy wojskowe praktycznie z każdej strony. W dniach 3-5 października pięć rot wojska - blisko 1000 ludzi - dokładnie przetrząsnęły lasy w okolicach Jagodnego (środek Jaty), Jastrzębi (północny wschód Jaty) i samych bagien jackich (od strony południowo-wschodniej). Maniukin nakazał także przeszukać wszystkie sąsiednie rejony od Żelechowa, Adamowa po Siedlce. Rosjanie nie natrafili na powstańców którzy w tym czasie po raz kolejny odeszli w drugim kierunku do lasów seroczyńskich."
Rosjanie w obławy angażowali coraz więcej oddziałów i dysproporcja sił była ogromna. Sytuacja ukrywających się powstańców stawała się z dnia na dzień trudniejsza, grożąc w każdej chwili wykryciem i rozbiciem oddziału. Odwołajmy się ponownie do fragmentu książki, gdzie po raz pierwszy pojawia się nazwisko naszego bohatera:
"Brzóska zdecydował się wówczas na podział swej 40-osobowej partii na cztery mniejsze oddziałki, którym łatwiej byłoby umknąć pogoni. Na ich dowódców wyznaczył Ługowskiego, Wilczyńskiego oraz Franciszka Czyżewskiego vel Turnellego, służącego wcześniej na emigracji w wojsku tureckim. Sam został z czwartą grupą składającą się z 6 ludzi. Wśród nich był Antoni Szwagierek z zakonu kapucynów w Zakroczymiu, Stanisław Bujanek - ekskleryk od księży misjonarzy w Warszawie, rodem z Latowicza, chłop Jan Dzieciątko zza Węgrowa, Paweł Buszkowski z podłukowskiej Dębowicy, który dokonał wcześniej nie byle jakiego wyczynu, bo uciekł z więzienia w Siedlcach, dezerter z wojska rosyjskiego Józef Zięba (eksporucznik z kostromskiego pułku piechoty) oraz z miejscowych bardzo pomocny w przemarszach w terenie Piotr Soczewka z Róży. Rozdział partii okazał sie mało fortunny. Po zlikwidowaniu jednolitego dowództwa ludzie z poszczególnych pododdziałów poszli szybko w rozsypkę, poszczególni powstańcy zabrawszy broń rozeszli się w pojedynkę po okolicy. W efekcie tylko ich dowódcy wrócili do Brzóski, który jako jedyny utrzymał w całości swoją grupę. Większość ludzi z rozdzielonych oddziałków Rosjanie wyłapali, była to grupa prawie 20 osób."
Grudzień roku 1864 przyniósł kolejne tragiczne wydarzenia zwiastujące koniec oddziału. Na wikariacie w Skrzeszewie u księdza Felicjana Augustynowicza w dniu 20 XII 1864 r. Rosjanie ujęli dwóch powstańców z partii Brzóski, którzy zbierali po dworach pieniądze na potrzeby oddziału jako podatek narodowy. Byli to Franciszek Czyżewski vel Turnelli i Antoni Szwagierek. W tym czasie ksiądz Brzóska wraz z pozostałymi towarzyszami, w tym Janem Dzieciątko gościł w Zawadach u Andrzeja Skorupki. Dowiedziawszy się o aresztowaniach natychmiast zostali przewiezieni przez miejscowego sołtysa do Franciszki Kosieradzkiej do Kobylan Kóz. Po kilku dniach wobec wieści o kolejnych aresztowaniach ukryli się w lasach repkowskich niedaleko Sokołowa, gdzie mogli liczyć na pomoc rodziny Dernałowiczów i przychylność dworskich gajowych. Tam spędzili Boże Narodzenie, ale w noc z 27 na 28 grudnia srogie mrozy zmusiły oddziałek do szukania schronienia w stodole Adama Przewuskiego w Przewózkach. Jak się wkrótce okazało nie był to dobry pomysł[4]:
[7] Monika Kresa. Instytut Języka Polskiego - Uniwersytet Warszawski. Historia współczesnych nazwisk typu Lipka, Lipka Chudzik, Chudzik Lipka, Chudzik jako przykład przemian systemu antroponimicznego drobnej szlachty mazowiecko-podlaskiej w XVIII-XX w. Warszawa 2009
"Tymczasem o świcie 28 XII 1864 r. dotarł do Przewózk zaalarmowany prawie 50-osobowy oddział rosyjski por. Tołmasowa (35 kozaków i 15 piechurów), który nadszedł z sąsiednich Brodacz. Żołnierze zaczęli przeszukiwać całą wieś, w końcu dotarli do stodoły Przewuskiego. Obecność powstańców została odkryta, starali się oni zbiec do niedalekiego lasu. Doszło do starcia oddziałku z Rosjanami. W walce z rąk Rosjan zginął Józef Zięba i 23-letni Paweł Buszkowski, pochodzący z Dębowicy pod Łukowem. Właśnie jego dotyczą dwie specjalne adnotacje w księdze Więziennej: ,,Zbiegł z więzienia (siedleckiego)”; ,,W starciu z por. Tołmasowem - zabity”. Z kolei dowódca rosyjski Tołmasow został ciężko ranny. Większa część żołnierzy w ogóle bała się podjąć pościgu. Wśród zabobonnych kozaków panowała już opinia o „świętości” Brzóski, którego nie imają się kule, w efekcie nie posłuchali oni rozkazu, aby prowadzić pogoń za księdzem (wytoczono im potem proces wojskowy). Brzóska z dwoma ocalałymi ludźmi zdążył w tym czasie przedrzeć się do lasu...Ks. Brzóska z pozostałym przy nim Wilczyńskim i młodym Janem Dzieciątko uszli początkowo z Przewózk na północ. Mieli szczęście, gdyż spotkali po drodze przyjaźnie nastawionego gospodarza, którego sankami dojechali bocznymi drogami w kierunku Miedzny, i dalej aż do wsi Drgicz, skąd pochodził Dzieciątko. Tam zatrzymali się dwa dni u szwagra Dzieciątki. Nie znając nikogo w tamtych stronach w chłopskich wsiach za Węgrowem, zdecydowali się wrócić pod Sokołów do lasów repkowskich. Po przybyciu pod Repki znowu trafili na obławę, w ucieczce zawieruszył się Jan Dzieciątko. Został rychło złapany w dniu 2 I 1865 r. przez chłopów z bronią w ręku na polach Wsi Orzeszówka pod Miedzną (był to już drugi człowiek od Brzóski - po Ługowskim - wydany przez polskich chłopów)."
Niestety nie udało mi się ustalić kim był ów szwagier Jana Dzieciątki, u którego ukrywali się zbiegowie (liczę tutaj na pomoc czytelników). Sam natomiast fakt ukrywania się księdza Brzózki we wsi Drgicz pod Stoczkiem był jeszcze do niedawna zupełnie nieznany. Muszę tutaj dla porządku przypomnieć, że wieś Drgicz należąca do dóbr miedzeńskich należała wtedy do gminy Miedzna ale do Parafii Stoczek.
[3] Bogusław Niemirka "Ksiądz Stanisław Brzóska - ostatni dowódca Powstania Styczniowego w 150 rocznicę śmierci". Wyd. Archiwum Państwowe w Siedlcach, str. 44.
Dla postronnego czytelnika fakt pojmania chłopa Jana Dzieciątki przez równych mu stanem polaków może być zaskoczeniem. Zapewne wroga postawa niektórych włościan w stosunku do powstańców wynikała ze sprytnego posunięcia władz. Otóż Car Aleksander II Romanow dnia 2 marca 1864 r. wydał ukaz nadający chłopom w Królestwie Polskim ziemię na własność, czym chciał zapewnić sobie ich przychylność i co się częściowo udało. Wróćmy jednak do dalszych losów naszego bohatera. Dzieciątko znalazł się w dniu 6 I 1865 r w siedleckim więzieniu, a już 13 II został skazany przez Naczelnika Wojennego Oddziału Siedleckiego generała Maniukina na 8 lat katorgi w jednej z twierdz syberyjskich. Szybko też trafił do transportu na Syberię. Jego dalszych losów niestety nie znamy. Prawdopodobnie nie powrócił z katorgi.
[1] Praca zbiorowa pod redakcją Arkadiusza Kołodziejczyka i Tadeusza Swata "Węgrów dzieje miasta i okolic w latach 1444 - 1944". Arkadiusz Kołodziejczyk "Węgrów i okolice w latach 1863 - 1914" str. 160, 162, 163.
[2] Ksiądz Stefan Obłoza "Liber Benefactorum Ecclesiae Stoczkoviensis"; r. 1901.
Szczątkowe informacje o Janie Dzieciątko z czasów po jego aresztowaniu znajdziemy w Archiwum Państwowym w Siedlcach w aktach Naczelnika Siedleckiego Wojennego Oddziału oraz Archiwum Głównym Akt Dawnych, Zespół Generał Policmajstra.
Jan Dzieciątko, skazaniec na liście ze "sprawy Brzózki" wywożonych na Syberię.
Archiwum Główne Akt Dawnych, Zespół Generał Policmajstra.
Los nie okazał się łaskawy i dla dowódcy oddziału - księdza generała Stanisława Brzóski naczelnego kapelana powstania styczniowego. W pierwszych dniach stycznia 1865 r. dotarł z Wilczyńskim do domu Bielińskich w Krasnodębach Sypytkach. Ksawery Bieliński wywiózł ich saniami do Starego Dworu (6 km na północ od Kałuszyna), gdzie znaleźli gościnę w dworze dzierżawionym przez 30-letniego Aleksandra Dejbla. Po około półtora miesiąca zbiegowie opuścili Stary Dwór i przenieśli się do wsi Jeziory pod Łukowem, gdzie przebywali około tygodnia. Po różnych perypetiach około 4 marca ponownie znaleźli się w domu Ksawerego Bielińskiego w Sypytkach pod Sokołowem, gdzie zostali pojmani 29 kwietnia 1865 roku. Ksiądz Brzóska wraz z Franciszkiem Wilczyńskim zostali skazani na karę śmierci przez powieszenie. Publiczna egzekucja skazańców odbyła się w Sokołowie Podlaskim na rynku w dniu 23 maja 1865 roku.
KAZIMIERZ LIPKA WSZOŁCZYK
Powstanie styczniowe tak jak inne zrywy narodowe miało wielu anonimowych bohaterów. Zapewne postać Kazimierza Lipki Wszołczyka byłaby również jedną z tych anonimowych gdyby nie spisane i opublikowane wspomnienia innego powstańca Konstantego Borowskiego[5]. Opisał on w pamiętniku zatytułowanym "Wspomnienia powstańca i Sybiraka z 1863 r" tragiczną historię Kazimierza Wsołczyka, którego poznał w celi siedleckiego więzienia. W udostępnionym mi artykule dr Mirosław Roguski wyjaśnia dlaczego postać Lipki Wszołczyka była jeszcze do niedawna nieznana[6]:
"Przez wiele lat nie można było ustalić i zidentyfikować tego powstańca. Dopiero dzięki kwerendom archiwalnym prowadzonym w celu przygotowania okolicznościowego wydawnictwa Archiwum Państwowego w Siedlcach udało się ustalić prawdziwe nazwisko tego powstańca. Artur Rogalski odnalazł w księgach metrykalnych parafii w Stoczku Węgrowskim jego akt zgonu. Był on mieszkańcem zaścianka Lipki Stare. Problemy z identyfikacją jego osoby wynikały z tego, że w oddziale było znane i używane nie jego nazwisko, a rodowy przydomek „Wszołczyk”. Jest to jeden z przydomków drobnej szlachty Lipków herbu Nałęcz. Dla większości powstańców szlacheckiego pochodzenia posługiwanie się przydomkami w celu identyfikacji poszczególnych osób było codzienną praktyką. W poszczególnych zaściankach często mieszkało kilka osób o tym samym imieniu i nazwisku. Jak podkreślił Artur Rogalski chłopskie pochodzenie powstańca mogła sugerować badaczom informacja Borowskiego, że powstaniec to „gospodarz spod Węgrowa”. Tymczasem zaścianek Lipki (Lipki Stare) oddalony jest „od Węgrowa o ponad 20 km. Na pewno nie był chłopem, skoro wpisano w akcie zgonu „dziedzic na wsi Lipkach”, zresztą nazwisko i przezwisko wyraźnie wskazują na jego szlacheckie pochodzenie."Ustalenia Artura Rogalskiego pozwalające na identyfikacją bohatera mojego artykułu są bardzo istotne jednak w kwestii domniemanego szlachectwa niekoniecznie prawdziwe. Otóż autor powołując się na zapisy w księgach metrykalnych nie wziął pod uwagę jednej ważnej kwestii, na którą zwróciła uwagę w opracowaniu dotyczącym mieszkańców Lipek dr Monika Kresa[7]:
"Mimo iż nie wszystkim mieszkańcom Lipek udało się udowodnić swoje szlachectwo, ich poczucie bycia szlachtą było dosyć silne przez cały niemal czas funkcjonowania wyraźnie zróżnicowanych warstw społecznych. Świadczą o tym zapisy w księgach parafialnych, które jak pokazuje praktyka i zestawienie z herbarzami, nie odzwierciedlały stanu zgodnego z dokumentacją, lecz raczej miejscową tradycję i ową przekazywaną z pokolenia na pokolenie rodową dumę. Kwalifikatory nobiliss, gnosus, honestus, szlachcic, ziemianin, urodzony itp. otrzymywały w księgach metrykalnych osoby zamieszkujące Lipki i noszące nazwisko, w którym jeden z członów stanowiła forma Lipka, bądź dawny przydomek typu Chodzik, Zanozik. O tym, jak silna była to tendencja, świadczy przypadek dwudziestego pierwszego proboszcza stoczkowskiego ks. Jana Lipki, również pochodzącego z Lipek. Miał on silne poczucie szlachectwa mieszkańców tej wsi, poczucie, które momentami doprowadzało do sytuacji absurdalnych. Większość bowiem zapisów w księgach metrykalnych dotyczących Lipków, a poczynionych ręką ks. Lipki, to zapisy sugerujące szlachectwo wszystkich mieszkańców tej miejscowości, którzy nosili nazwisko Lipka. Było ono dla proboszcza niejako synonimem szlacheckości. W momencie, gdy zmienił się proboszcz, zmieniło się również podejście do tej kwestii, dochodziło zatem do sytuacji, że Lipka zapisany przez ks. Lipkę rodził się jako szlachcic, a umierał jako chłop, gdyż wraz ze śmiercią ks. Lipki konwencja zapisywania wszystkich Lipków jako dziedziców i szlachciców odeszła w niepamięć."Zapis poczyniony ręką księdza Jana Lipki w akcie zgonu Kazimierza Lipki Wszołczyka, niekoniecznie więc oddaje rzeczywistość. Wróćmy jednak do opowiadania historii naszego bohatera, dla której sprawa jego pochodzenia ma zupełnie drugorzędne znaczenie. Kazimierz Lipka Wszołczyk zadenuncjowany przez szpiega został uwięziony w listopadzie lub grudniu 1863 r. w więzieniu w Sielcach. Ze wspomnień Konstantego Borowskiego dowiadujemy się, że z Wszołczykiem zetknął się właśnie w więziennej celi:
"W celi zastałem dwóch współlokatorów, zakwalifikowanych jak i ja do stryczka. W malutkiej, miniaturowej tej celce, zbudowanej dla jednego tylko więźnia, zamknięto nas aż trzech i nic w tym dziwnego, gdyż wszystkie cele przepełnione były, a było nas w tym czasie około dziewięciuset do tysiąca samych tylko więźni politycznych w gmachu, nie licząc więźni kryminalistów, złodziei. Było przyjętym, że pierwszy wstępujący na mieszkanie do celi zajmował owe na drągach żelaznych łóżko. Współlokatorowie moi nazywali się: Kazimierz Wsołczyk i Antoni Dobrski. Więc pierwszy z nich jako dawniejszy lokator miał w posiadaniu łóżko, ja zaś i Dobrski spaliśmy na gołej ceglanej posadzce, bez żadnej literalnie pościeli."Więcej o Wszołczyku oraz jego aresztowaniu dowiadujemy się w dalszej części pamiętnika:
"Gdy w sierpniu jakoś zabrali nam Dobrskiego, zostało nas już tylko dwóch, ja i Kazimierz Wsołczyk. Wsołczyk był chłop, gospodarz spod Węgrowa, mężczyzna młody, lat trzydziestu kilku, wzrostu średniego, zdrów, barczysty. Miał żonę i czworo dzieci; był czynnym w organizacji i oskarżony był jako żandarm polski, czyli że należał do policji wykonawczej. W listopadzie czy też w grudniu 1863 roku zadenuncjowany przez szpiega, uwięziony został i przywieziony do Siedlec. Opowiedział on mi w celi o całej swej niedoli. Szpieg, który go denuncjował, aresztowany był z nim razem i oskarżony również jako żandarm. Był to jeszcze młody, kilkonastoletni chłopak. Przy indagacji Wsołczyka był zawsze obecnym i jak to u nas wówczas mówiono, „dowodził” w oczy, że Wsołczyk był żandarmem i powiesił paru szpiegów. Wsołczyk bronił się mocno, powołując się na to, że oskarżający go wiedząc, co go czeka jako żandarma, winy więc swoje zwalić chce na niego, aby siebie ocalić. Muszę tu nadmienić, iż wszystkich, którym udowodniono, że byli żandarmami, czyli że byli w policji wykonawczej, czy to naczelników, czy prostych żandarmów, skazywano na śmierć i wieszano. Nie poprzestając na oskarżeniu szpiega, zarządzono śledztwo, sprowadzono ze wsi, w której mieszkał Wsołczyk i z okolicznych wsi świadków, badano ich, co wiedzą o Wsołczyku, lecz ci nie tylko że go nie potępili, lecz przeciwnie, bronili nieszczęśliwego."Nie znajdując postronnych świadków postanowiono wymusić w śledztwie zeznania torturami, co było częstą praktyką, tak aby Wszołczyk przyznał się do winy. W pamiętniku Borowski opisuje to tak:
"Otóż opowiadał mi Wsołczyk tak: Od czasu do czasu, to jest co parę tygodni prowadzono mnie przed audytora, który zmuszał mnie, abym się przyznał do tego, o co mnie szpieg oskarża. Zawsze odpowiadałem audytorowi, że o niczym nie wiem, do niczego nie należałem i że jestem niewinny. Aż pewnej nocy, a było to w styczniu, klucznik otworzył celę, a Dergaczow wszedłszy kazał mi się odziać i iść z sobą do komisji. Wdziałem na siebie kożuch i poszedłem za Dergaczowem. Gdym wszedł do audytorium, tam stało już kilku sołdatów, a czterech z nich z karabinami, pod ścianą leżał pęk rózeg powiązanych w miotełki. Audytor jak zwykle pyta się mnie: - Przyznaj się, Wsołczyk, żeś był żandarmem i żeś wieszał. - Jakże mogę się przyznać do czegoś - mówię - kiedym nic złego nie zrobił i o niczym nie wiem. - A więc zaraz się przyznasz - powiada i skinął na sołdatów.
Ci ściągnęli ze mnie kożuch, rozesłali go na ziemi, obnażyli mnie prawie zupełnie i rozciągnęli na kożuchu. Czterech sołdatów siadło mi na ręku i na nogach, dwóch stanęło nade mną z bagnetami, a dwóch stanąwszy z obu stron zaczęli siec mnie owymi miotełkami. Od czasu do czasu audytor kazał przestać bić i pytał się, czy się przyznaję. Sołdaci, zmęczeni biciem, zmieniali się, zmieniali i miotełki na świeże, którymi mnie bili i bili. Pode mną na kożuchu stała ze krwi mej kałuża, w której leżałem. Z bólu strasznego ściąłem kożuch zębami, puściłem kożuch, krzyczałem, jęczałem, a kaci bili i bili. Zemdlałem raz, ocucono mnie i bito, zemdlałem jeszcze parę razy i znów mnie ocucono i bito. Dostałem już ze trzysta rózeg, a jednak dotąd nie przyznałem się do niczego. Nareście audytor krzyknął na sołdatów: - Komelkami jewo!
Na rozkaz audytora bijący mnie sołdaci wziąwszy świeże miotełki, odwrócili je grubymi końcami i tymi skatowane, odpadające od kości ciało poczęli bić niemiłosiernie. Wtedy wytrzymać już nie mogłem. Krzyknąłem: - Stójcie, wszystko powiem.
Audytor kazał zaraz przestać bić, a zwracając się do mnie, gdym wstał spod rózeg, powiedział: - Idź i przygotuj się na jutro jak do spowiedzi, abyś wszystko powiedział.
Skatowany, cały krwią zbroczony, przyprowadzony do celi, położyłem się na ziemi na brzuchu, bo na plecach ani na boku położyć się nie mogłem. I tak jęcząc z bólu przeleżałem resztę nocy i dzień cały. Całe plecy od szyi aż do stóp pokryte było jednym strupem ociekającą po nim ropą. Dzień ten przeszedł spokojnie, nie wzywano mnie do komisji przed audytora. Myślałem, że zostawią mnie w spokoju, dopóki nie zagoi się cokolwiek skatowane ciało moje. Ale zawiodłem się niestety. Znów otworzyły się w nocy drzwi do celi i znów Dergaczow poprowadził mnie do komisji. Gdy wszedłem do audytorium ujrzałem znów to samo. Audytor za kratkami, kilku sołdatów i pęk rózeg pod ścianą. Audytor zwraca się do mnie i mówi: - Nu, gadaj wszystko. - Cóż - mówię - mam mówić, kiedy nie wiem o niczym. - Nu, wczora mówiłeś, że powiesz wszystko. - A boście - mówię - mnie katowali, tom z bólu sam nie wiem, com powiedział.
Wtedy krzyknął na sołdatów: - Razdiewajtie jewo! Rozog!
Sołdaci zdarli ze mnie kożuch i przyschłą do zranionego ciała bieliznę. Boże mój, Boże! cóż za okropna chwila! Noc głęboka, sam jeden, nikogo przy mnie z mych bliskich. Stoję otoczony dokoła okrutnymi katami. Powalono mnie znów na rozesłany na ziemi kożuch i zestrupiałe, ociekające materią me ciało zaczęli siec rózgami. Znieść już teraz tak strasznej katuszy nie mogłem. Po kilkudziesięciu jeszcze uderzeniach zerwałem się nadludzką jakąś siłą spod siedzących na mnie sołdatów i krzyknąłem: - Kazałem! Nie wieszałem sam, a kazałem powiesić!
To moje powiedzenie wystarczyło dla audytora. Odprowadzono mnie do celi, gdzie dotąd siedzę, i nic nie wiem, co mnie czeka."
Wymuszone torturami zeznania spowodowały, że uznano go za oficera żandarmerii powstańczej wydającego rozkazy i skazano na śmierć przez powieszenie. Jak podkreśla Artur Rogalski, publiczna egzekucja była w więzieniu siedleckim niemal codziennością, wyjątkowo brutalną i odpychającą formą kar odstraszających. Do uczestnictwa w nich sadystycznie przymuszano nie tylko najbliższych skazańca, ale także niezwiązanych z nim (ani z organizacją powstańczą) mieszkańców wsi i miasteczek, uczniów szkolnych, itd. Kaźni Lipki dokonano w jego rodzinnym zaścianku w dniu 26 lipca 1864 roku. Jej przebieg opisał w swoim pamiętniku Konstanty Borowski:
Oddział wojska ze skazanym przybył do wsi już wieczorem. Wsołczyka pod silną strażą, okutego na ręce i nogi umieszczono w obcym, nie zaś w jego własnym domu na nocleg. Szubienica tylko w jego własnym podwórzu stała gotowa. O całym przebiegu egzekucji opowiadał mi naoczny świadek, sąsiad Wsołczyka, którego spotkałem będąc już na Syberii. Jakaż to okropna noc była dla obojga małżonków! Żona nie wiedząc jeszcze o przybyciu do wsi męża swego patrzała nieszczęśliwa na to, jak czarne rusztowanie ustawiano w jej podwórzu i wtedy zrozumiała, że na nim odda życie jej mąż najmilszy i ojciec jej dzieci. Gdy go przywiedziono do wsi, zabrała swe dzieci, padła na ziemię opodal domu, w którym umieszczono jej męża, zwrócona twarzą ku mieszkaniu, w którym był i całą noc tam przebyła, a nieludzkie jej krzyki rozpaczy przeszywały boleścią serca mieszkańców wioski. Nazajutrz rano kozacy zegnali z okolicznych wsi sporo ludzi i ustawili wokoło szubienicy, aby patrzyli na kaźń swego brata-sąsiada, aby wiedzieli, jak karzą tych, co śmią kochać swą matkę – Ojczyznę, swą polską ziemię. Około godziny dziesiątej delikwenta przyprowadzono przed szubienicę, którą otoczono silnym kordonem wojska. Oficer odczytał skazanemu wyrok śmierci. Rozkuto go z kajdan, a ksiądz już obecny wysłuchał [je]go spowiedzi i zasilił wiatykiem na drogę wieczności, po czym skazany prosił oficera, aby mu pozwolił pożegnać się z żoną i dziećmi. Krótkie, lecz straszne, rozdzierające serca widzów było to pożegnanie. Po pożegnaniu kat przystąpił do delikwenta, ujął go pod ramię, wprowadził na szafot, włożył na niego z szarego płótna długą koszulę, związał w tyle ręce, postawił na schodkach, spuścił kaptur od koszuli na twarz, założył stryczek na szyję, wytrącił schodki spod nóg i biedny męczennik zawisł w powietrzu. Drgnął kilka razy, a po pięciu minutach męczarni zwisła mu głowa na piersi – skonał, a duch jego wzniósł się nad tę ziemię, którą za życia tak bardzo kochał. Żona widząc bezwładnie wiszące ciało męża zemdlała, dzieci wyciągając ku wiszącemu ich ojcu rączyny rzewnym zanosiły się płaczem, a lud otaczający szubienicę, padłszy na kolana, łkając głośno, modlił się za duszę zamordowanego. Naoczny świadek mi mówił, że nawet otaczający szubienicę żołnierze zwiesiwszy głowy pogrążeni stali w zadumie, a niektórym z nich łzy ukazały się na twarzach”.
Poniżej prezentuję akt zgonu Kazimierza Lipki Wszołczyka z księgi metrykalnej Parafii Stoczek Węgrowski z 1864 roku. Uwagę zwraca fakt, że w akcie brak jest jakichkolwiek informacji dotyczących przyczyny zgonu. Ponadto warto wspomnieć, że w pamiętniku Konstanty Borowski jako datę egzekucji podaje nie lipiec a wrzesień 1864 roku, jednak biorąc pod uwagę fakt że pamiętniki spisywano wiele lat po owym wydarzeniu taka pomyłka jest jak najbardziej zrozumiała.
"Działo się we wsi Stoczku dnia dwudziestego siódmego lipca tysiąc osiemset sześćdziesiątego czwartego roku - o godzinie dwunastej w południe stawili się Jan Lipka Wszołczyk, lat dwadzieścia jeden, Franciszek Lipka Auguścik lat trzydzieści osiem mający - dziedzice na wsi Lipkach tamże zamieszkali i oświadczyli, że w dniu wczorajszym o godzinie jedenastej z rana umarł Kazimierz Lipka Wszołczyk- dziedzic na wsi Lipkach, w Lipkach zamieszkały, lat trzydzieści liczący, urodzony we wsi Lipki z Ignacego i Józefy małżonków Lipków Wszołczyków, zostawiwszy po sobie owdowiałą żonę Juliannę z Bartosików. Po przekonaniu się naocznie o zejściu Kazimierza Lipki Wszołczyka akt ten przeczytałem stawającym, z których pierwszy jest bratem zmarłego przez nas podpisany został - stawający pisać nie umieją - ks Jan Lipka proboszcz parafii Stoczkowskiej utrzymujący akta stanu cywilnego".
[4] Bogusław Niemirka "Ksiądz..., str. 64.
[5] K. Borowski, Wspomnienia powstańca i sybiraka z 1863 r. [w:] Między Kamieńcem a Archangielskiem. Dwa pamiętniki powstańców z 1863 r., oprac. S. Kieniewicz, Warszawa 1986.
[6] M. Roguski, Udział drobnej szlachty z powiatu węgrowskiego w powstaniu styczniowym. Tradycje powstańcze w okolicach Sokołowa i Węgrowa. Stowarzyszenie Zamek Liw. Stowarzyszenie Kulturalne Ziemi Liwskiej[5] K. Borowski, Wspomnienia powstańca i sybiraka z 1863 r. [w:] Między Kamieńcem a Archangielskiem. Dwa pamiętniki powstańców z 1863 r., oprac. S. Kieniewicz, Warszawa 1986.